
Massa-Carrara czyli Słoneczna Italia
26 lipca, 2025
Albańskie wyżyny i niziny
29 lipca, 2025
Zakhyntos na MTB - tylko z nami!
Na wyspie słońce prażyło, basen kusił, a Szaman czarował pogodę! Odwiedziliśmy słynną Zatokę Wraku, dotarliśmy na wszystkie najwyższe szczyty wyspy, odkrywając jej najdalsze zakątki. Czy widzieliśmy żółwie na plaży? Prawie! Czy wpadliśmy do rolnika na podwórko? A jakże! I oczywiście, nie byłoby nas, gdyby nie było rzucania rowerów przez płoty i murki, bo przecież "nie ma enduro bez targania roweru"!
Dzień 1 – dojazd i rozruch zastanych stawów
27.04, wybija godzina 23.00. Rowery siedzą na pace AlkoBusa , pizza została komisyjnie pożarta, zatem pora zbierać zadki i ruszać podbijać Zakhyntos. Trasa wszystkim jest znana, 2000km przez Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię Północną do Grecji. Humory dopisują, są tacy którzy cisną bekę od pierwszych kilometrów, nie ma czasu na nudę! Kilka osób od razu idzie spać bo ponoć w nocy się śpi Pierwszy dłuższy postój na Węgrzech, żeby się dotankować. Borys się obudził i pyta gdzie jesteśmy, w odpowiedzi usłyszał, że okolice Budapesztu. Reakcja była bezcenna.
Następny postój 2h na granicy węgiersko – serbskiej. Wlepy poszły w ruch! Widać nie jesteśmy pierwsi, wszystkie słupy są już oklejone. Po kontroli lecimy dalej. Trasa przez Serbię przebiega bardzo szybko. Zamiast jechać obwodnicą Belgradu wybieramy trasę przez centrum. Architektura miasta jest niesamowita, przynajmniej ta część którą widzimy zza szyb samochodów. W południe lądujemy na obiedzie w „Kafana za dva dana”. Zachęcają wysokie oceny i ich popisowe dania, czyli to co wegetarianie uwielbiają najbardziej – mięso z mięsem
Obżarci do absurdalnego poziomu stwierdzamy, że pora lecieć dalej. Ktoś tam coś bełkocze żeby wolniej bo mu się żarło przez dziurki w nosie wylewa . W AlkoBusach i szczerupie następuje zmiana kierowców. Połowa trasy za nami! Kolejna granica, kolejny postój, kolejne wlepy i wielkie zdziwienie Macedońskich pograniczników na nasze rowery. Są w szoku, że tak duża grupa ludzi jedzie polatać po Grecji rowerami. Kolejny tank już koło Skopje (paliwo tańsze o 1 zł niż w Polsce i 2 niż w Serbii). Ruszamy dalej, Macedonia jest krótka więc przelot przez nią będzie szybki. Borys znalazł w aucie 8 bieg więc lecimy. Dosłownie lecimy ! Autostrady w Macedonii były robione chyba w średniowieczu, od tego czasu zmieniło się niewiele. Trasa przypomina raczej fajną ścieżkę MTB z niezłym flow. Borys nie zwalnia i na jednej hopie tak nas wywaliło, że w volviaku wyskoczyły maski tlenowe
W Grecji już jedziemy spokojnie, kolejna zmiana kierowców, kilkadziesiąt tuneli, kilka przystanków i po przekroczeniu mostu Rio-Andirrio meldujemy się na promie w Killini. Mamy 2h do promu zatem wyliczenia czasu przejazdu było doskonałe.
Pierwsza atrakcja: podróż promem Szybkie wypakowanie z łajby w Zakynthos i ruszamy do naszego miejsca Zante View Studios & Villas. Miejscówka jest GENIALNA! Na miejscu czeka nas willa z podgrzaną wodną w basenie oraz nasz teamowy Szaman, który kibluje tu już od 2 dni i czaruje niesamowitą pogodę
Po wypakowaniu gratów stwierdzamy jednogłośnie, że trzeba rozruszać stawy. Cel jest oczywisty: miasto Zakynthos. Jedziemy skrótem, czyli jest pod górkę, przelatujemy zaraz obok Zamku Weneckiego by odpocząć na tarasie widokowym. Ohy i ahy bo miejscówka jest Potem już tylko zjazd w dół na nabrzeże i upragnione piwo w knajpie! Powrót do willi poprzedzony zostaje sytą kolacją, znowu dania jarskie czyli micha grillowanego mięsa w stylu greckim, no i oczywiście ouzo i piwo.


Statystyki
Dystans
Przewyższenia
Czas w siodle
Dzień 2 – półwysep Vasilikos, czyli plaża z żółwiami, których nie było, zabawa w "Idź na całość" i kamienie jak telewizory
Od rana same czary, nie dość że pogoda cudowna to Morris znajduje w naszym przydomowym basenie księżniczkę. Na razie pod postacią żaby ale mówił, że jakoś ją odczaruje. Wciskamy śniadanie punktualnie o 8:30 (na polski czas 7:30, szybkie ogarnięcie się () i wsiadamy na rowery. W planie mamy Vasilikos z piękną plażą oraz górę Skopos z widokiem na całą wyspę i ruinami Monasteru Panagia Skopiotissa. Jedziemy oczywiście skrótami, przez Zakynthos, zaraz obok ruin zamku Bohali. Dalej, niestety asfaltami, kierujemy się na plażę Gerakas. Od czasu do czasu wpada skrót dokładający min 500m ale dzięki nim przewodnik Roodik urywa po 100-200m asfaltu. Niektórym tak się ten asfalt podobał, że aż się do niego przytulali. Morris ponoć zobaczył w końcu jakąś laskę na rowerze i gnał za nią, w końcu na jednym z zakrętów nie wyrobił i wypolerował asfalcik dla reszty ekipy
Środek odkażający w postaci piwa spełnia swoje zadanie i przyszlifowana łapa działa jak należy. No to łogień do przodu! W jednym miejscu lądujemy u miejscowego rolnika na podwórku wśród kaczek i kur No ale dobra, w końcu udaje nam się dotrzeć do plaży, wjazd na plażę rowerami nie jest możliwy (pani baba z budki przy plaży chyba pierwszy raz widzi rowery i traktuje je jako skutery). Przejazd ścieżką wzdłuż klifu też jest niemożliwy z powodów dziwnego „widzimisię” pani baby. Rzut okiem na mapę i znajdujemy inną drogę. Walimy przez jakieś podwórko, na końcu którego jest „Bramka numer 1”. Obok bramki niewielki murek i jak to w naszej tradycji przerzucamy przez niego rowery! Tak było w Italii to i tak musi być tutaj . Nie ma enduro bez targania rowerów czy rzucania ich przez plot/mur/bramę. Jedziemy na śliczny punkt widokowy. Szybka nawrotka i zjazd do drogi głównej, szukamy kolejnego skrótu dzieląc się na mobilne grupki szukających aktywnie czegoś tam. Jedni znajdują „ślepą” uliczkę, inni wbijają jakiejś pani na ogród a jeszcze inni znajdują plażę i walą w kierunku Zakyntosu. Ekipa która wpadła na opalanko do pani na ogród zostaje szybko zawrócona przez ekipę od ślepej uliczki, ale, że po drodze przypadkiem wyrósł bar z to… No właśnie Na szczęście już po 30 minutach znowu jesteśmy razem. I stoimy przed trudną decyzją zmaterializowaną w postaci „Bramki numer 2”! Zardzewiała kłódka i zarośnięte obejście wskazuje na to, że gospodarz był tu ostatnio może z tydzień albo 5 lat temu. Znowu podział na grupki i ta odważniejsza rzuca rowery przez płot i dojeżdża do „Bramki numer 3”. Tym razem hasło „Idź na całość” skutkuje tym, że bramka sama się otwiera (miała taki ten, no, skobelek) i przeskakujemy na polne i szutrowe drogi. Ekipa od bramek wygrywa odcinek docierając do Barbagiannis's Table. Taki tam punkt widokowy z genialnym parasolem w stylu greckim! Dupy nie urywa ale to oczywiste, że jest to właściwe miejsce na łyk greckiego izo W dół na plażeę Dafne nie chce nam się jechać, obieramy trasę w stylu „byle jak byle by terenem” . To była genialna decyzja! Poznaliśmy bliżej roślinność śródziemnomorską, w szczególności krzaczory i ich długie kolce . Niby jakaś ścieżka tam była ale wydeptana pewnie przez pancerniki, które wymarły tu 500.000 lat temu. Przedarcie się przez ten busz skutkuje słowami Borysa: kyrie elejson Szutrami lecimy w kierunku Ag. Ioannis, przy głównej drodze łapiemy Kamilę i ciśniemy pod Monastery Panagia Skopiotissa, czyli ruiny monasteru. Droga jest cudowna, lekko kamienista, nawet nie jest stromo, jakieś 10-15%. Ryś jest zadowolony bo wreszcie łapie pierwszego kapcia. Tuż przed szczytem spotykamy resztę ekipy. Postanawiamy na siebie poczekać. I znowu nic z tego nie wychodzi. Widok z góry jest nieziemski, w gwarze włoskiej: "c***ja widać". Pora w dół bo się nam ściemnia.
Każdy znajduje jakąś fajną ścieżkę i okazuje się, że ze szczytu jest ich 3 a nie jak mapa mówi 2 Po drodze mamy jeszcze ruiny jakiegoś wyrobiska, no i potem znowu zjazd po kamulcach, który wymaga czujności, odwagi i braku rozumu Ryś puszcza heble i łapie w swoim szrocie kolejnego kapcia. Koniec zapasowych dętek. Rozmiar 26’’ i wentyl samochodowy nie ułatwiają sprawy, w trójce która z nim jechała była pompka tylko z prestą. Na szczęście Szaman dotarł wcześniej jakimś magicznym skrótem do domu, wziął alkobusa i zgarnął naszego nieszczęśnika. Druga ekipa znalazła jakiś karkołomny zjazd ze szczytu, mówili że widzą ścieżkę, pewnie była wydeptana przez kozice górskie. Coś tam mruczeli że zjazd techniczny, czyli cud że żyją
Wieczorem spotykamy się w knajpie, zasłużone piwo dostaje każdy, obsługa restauracji częstuje nas jeszcze ouzo. Ołłłł jeeea! To był dobry dzień!
A, no właśnie, po powrocie do domu Morris znajduje księżniczkę czekającą na niego przy basenie. Pomimo chuchania, dmuchania i prób całowania nic się nie zmieniło. Jaki Morris był brzydki taki został.



Statystyki
Dystans
Przewyższenia
Czas w siodle
Dzień 3 – najwyższy szczyt & zatoka wraku




Statystyki
Dystans
Przewyższenia
Czas w siodle
Dzień 4 – dzień losowania i plątania się
Koniec płaszczenia się na plaży, pora ruszyć na skałki. Początek jest jak ta cisza przed burzą. Keri wita nas mega zajebistym podjazdem, 15% średnie nachylenie. Potem to już prawie z górki bo średnie nachylenie to 11%. Jako że po kilku dniach każdy ma łydkę dobrze rozgrzaną to te 370m up szybko wskakuje i na szczycie odbijamy w lewo na punkt widokowy, ten punkt nad przepaścią gdzie wystawienie głowy poza krawędź klifu powoduje rozluźnienie zwieraczy. Także i tutaj następuje obowiązkowa przerwa na uzupełnienie płynów, oprócz tego jeden z nas stwierdza, że musi zmienić dętkę bo obecna nie wytrzymała zjazdu po kamulcach. Teraz to ponoć tylko z górki będzie... tak mówili. Kierunek Agalas, tam jest fajna restauracja z pięknym ogrodem i widokiem na morze. Po przybyciu na miejsce okazuje się że jest zamknięta, ale nic straconego, poniżej jest jaskinia, czyli nasze klimaty :) Pęka kolejny poziom przewyższeń i liczba kilometrów, odbieramy zasłużone nagrody z naszych plecaków i lecimy w dół do Lithakia. Trasa do domu wyznaczona zostaje na Tsilivi, prosto do knajpy na obiad. Kolejny dzień za nami :)



Statystyki
Dystans
Przewyższenia
Czas w siodle
Dzień 5 – Auuuuuuuuuuuuu jadymy!!! I płyniemy :)
Wieczór już był spokojny, to był nasz ostatni dzień na wyspie. Ale dzień wyjazdu to nie był spokojny dzień. W planie nie było rowerów, była za to zorganizowana wycieczka łajbą do zatoki wraku oraz do jaskiń. Na starcie pani ostrzega wszystkich turystów, że morze jest wzburzone i są wysokie fale, i jak ktoś ma chorobę lokomocyjną to płynie na własne ryzyko. Nikt nie rezygnuje, i to był ich błąd. Na pokładzie oprócz ekipy AlkoActive (bez Rysia bo ten wcześniej zasmakował w pryskanych cytrynach) są japończycy, grecy, niemcy i jeszcze bliżej niezidentyfikowane nacje. Po wypłynięciu z zatoki w wbiciu się w pierwsze fale odpalamy naszą muzykę, odpakowujemy przekąski i piwa, rozpoczyna się FLOW! Pierwsi odpadają japończycy, Kluju ledwo zdążył podnieść pani wieczko od kosza, do środka weszła cała jej głowa. Za nią odpalali się kolejni. Dajemy volume UP, flow troszkę nieregularny ale jest super, jak na hipa-hopie :) Na tyle łodzi siedzi para (chyba niemcy) i balastuje łajbę (ich sumaryczna waga to około 300kg). Tam to się dopiero działo! Fale przez które przebijaliśmy się to nic z falami które wytwarzał ten typ, z tego co Borys zauważył to poszła nawet oranżada z komunii! Przez pokład przetaczają się ludzie, prawie każdy orzygany lub będzie rzygał, tylko ta dziwna ekipa z rowerów nic sobie z tego nie robi... Po pierwszej części wycieczki statek dobija do brzegu, na pokładzie zostaje jedna młoda para i ekipa AlkoActive. Płyniemy do jaskiń! O dziwo fale jakby mniejsze. Był też czas na kąpanie się :) Woda rześka, masa to potwierdził. W nagrodę dostał piwo. Pozostał już tylko powrót, obiad i zapakowanie się na prom. Tak też robimy... do zobaczenia Zakhyntos!


Statystyki
Dystans
Przewyższenia
Czas w siodle